Szczesliva.pl

 

 

Mam na imię Magda. Mam cudownego Męża, genialnego Syna i w głowie zawsze mnóstwo kulinarnych pomysłów. Dzielę się nimi na swoim blogu: www.szczesliva.pl

 

Jeżeli chodzi o gotowanie i wybór odpowiednich produktów  - jestem wielką patriotką, szczególnie przy wyborze sezonowych warzyw i owoców. Staram się gotować nie tylko smacznie, ale także zdrowo. Przykładam dużą wagę do pochodzenia produktów, z których komponuję dania.

Polskie sezonowe smaki są mi zdecydowanie najbliższe i to na nich skupiam moje wybory, szczególnie wiosną, latem i jesienią.

 

Zapraszam do wspólnego gotowania!

 

 



Gofry z młodego szpinaku pod białą pierzynką

Z pewnością zauważyliście już, że jestem fanką zdrowego i równocześnie smacznego gotowania. Konkretne smaki, nasycone kolory, sezonowe owoce i warzywa to cała ja!

 

Wiosną, latem i jesienią wracam z lokalnych targów z kilogramami dobroci! Mój Mąż zawsze szeroko otwiera oczy, gdy widzi co nowego wnoszę do naszego mieszkania, twierdząc, że nasze brzuchy mają ograniczoną pojemność ;-) Pewnie ma w tym odrobinę racji, jednak ja nie potrafię się powstrzymać, gdy widzę młody, wręcz uśmiechający się do mnie ;-) szpinak, cudownie błyszczącą marchewkę albo pasternak, który wreszcie pojawił się w sezonie!

 

Jestem wybitnym wzrokowcem. Lubię dania nie tylko zdrowe, smaczne i szybkie w przygotowaniu, ale i efektywnie wyglądające na talerzu. Czy przypadkiem nie miewacie podobnie? ;-)

 

Bardzo się starałam, aby moje kulinarne pyszności nie tylko ładnie prezentowały się na Waszych letnich tacach, ale także smakowały najmłodszym.  I co najważniejsze, składały się z polskich sezonowych owoców i warzyw, których w najbliższych miesiącach będziecie mieli pod dostatkiem! Już zacieracie ręce? Ja już nie mogę doczekać się kolejnych tygodni i nowych smakowych kombinacji!

 

Co powiecie na gofry z młodym szpinakiem zanurzonym w cieście z mąki gryczanej i pszennej, pod białą twarogową pierzynką?

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki na ciasto [porcja na 12-14 gofrów]:

 

-          1,5 szklanki mąki gryczanej

-          1,5 szklanki mąki pszennej

-          pęczek młodego szpinaku

-          1 szklanka mleka

-          0,6 szklanki wody

-          3 jajka

-          6 łyżek oleju rzepakowego

-          2 łyżeczki proszku do pieczenia

-          szczypta soli

-          pieprz do smaku

-          2 ząbki czosnku

 

Składniki na farsz:

 

-          250g twarogu

-          2 łyżki naturalnego jogurtu

-          1 ząbek czosnku

-          świeży szczypiorek

-          świeży koperek

-          świeża natka pietruszki

-          sól i pieprz do smaku

 

Sposób przygotowania:

 

Wszystkie składniki za wyjątkiem szpinaku wkładamy do misy i dobrze je miksujemy. Następnie drobno rwiemy liście szpinaku i dodajemy je do uzyskanej masy. Jeśli ciasto jest odrobinę za gęste lub rzadkie, dodajemy do niego mleko lub mąkę. Wlewamy masę do gofrownicy i pieczemy ok. 6-8 minut.

 

W międzyczasie rozgniatamy twaróg, dodajemy do niego jogurt naturalny, siekamy szczypiorek, koperek i natkę pietruszki, rozgniatamy czosnek i łączymy z przyprawami. Tak uzyskaną masę układamy na gotowym gofrze.

 

I gotowe! Smacznego!

 

W jaki inny sposób wykorzystujecie w kuchni młody szpinak? Każda Wasza szpinakowa sugestia jest na wagę złota! J

 

P.S. Jakie sezonowe warzywa i owoce królują w Waszej kuchni w czerwcu?

 

 

 

 

 


Złociste placki z selera i marchewki

Uwielbiam młodą marchew. Gdy tylko pojawia się na krakowskich targach, zaopatruję się w jej kilogramy. Używam jej nie tylko do przygotowania świeżo wytłaczanych soków i zup, ale także staram się łączyć ją z innymi warzywami, i zaskakiwać moimi premierowymi kompozycjami mojego dwulatka. Póki co, Młodziak nie grymasi! Oby trwało to ... wiecznie! ;-)

 

Te placki z selera i marchewki powstały w mojej głowie zupełnie przypadkiem.

Miałam na stanie młodą marchew i zaczęłam się zastanawiać, czy byłby to dobry pomysł, aby spróbować zrobić z niej placki. Mój Syn uwielbia wszystko co jest podane w formie placków, które chętnie „atakuje" widelcem i nożem. Krojenie i nabijanie "ofiary" jest jego konikiem! ;-)

 

Miałam na stanie także korzeń selera i zdecydowałam się na mały eksperyment. Niedawno zaskoczyła mnie informacja o tym, że korzeń selera jest bombą witaminy C! Zawiera jej dwukrotnie więcej niż owoce cytrusowe! Spodziewalibyście się tego? Mnie to totalnie zaskoczyło!

 

Postanowiłam spróbować swoich sił w skomponowaniu masy z tych dwóch warzyw, startych na grubej tarce. Obawiałam się na początku, że masa może okazać się za mało zbita, jednak odpowiednie odsączenie z niej nadmiaru soku za pomocą papierowego ręcznika okazało się strzałem w dziesiątkę!

 

Kolor tych placków jest naprawdę wyjątkowy i pozytywnie nastraja na resztę dnia. A smak nie do podrobienia, i powinien Was pozytywnie zaskoczyć. Lubczyk wspaniale uzupełnił ten warzywny duet!

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki [porcja na 6 placków]:

 

-          1 szklanka startego na grubej tarce selera

-          1 szklanka startej na grubej tarce marchewki

-          1 duże jajko

-          1/3 szklanki mąki pszennej

-          1/4 szklanki wody

-          1 ząbek czosnku drobno starty

-          pół łyżeczki posiekanego lubczyku

-          sól i pieprz do smaku

-          olej rzepakowy

 

Sposób wykonania:

 

Roztrzepujemy jajko. Dodajemy wodę i mąkę, i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy lubczyk, czosnek, sól i pieprz, a na końcu odsączone z nadmiaru soku marchew i seler. Smażymy na oleju rzepakowym z dwóch stron na ładny, rumiany kolor [ok.5-8 minut z każdej strony].

 

Macie pomysł w jaki inny, niestandardowy sposób można wykorzystać młodą marchew i seler (niekoniecznie razem)? Chętnie poznam Wasze warzywne patenty :)

 

 

 


Zapiekane jabłka z płatkami owsianymi, jagodami, tymiankiem i odrobiną miodu

Jestem wielką fanką jabłek. Uwielbiam je jeść na surowo, klasycznie, odgryzając wielkie kawałki jednym "trrrrach!". Tłoczę z nich także sok i piekę je w postaci przeróżnych ciast i tart. Czasami jednak mam ochotę odrobinę się z nimi pobawić, przyprawić niecodziennie i wrzucić do piekarnika, aby wysoka temperatura zrobiła z nich smakowy majstersztyk.

 

Pamiętam, gdy mój Tata w każdą sobotę wybierał się na targowisko na dawnym wrocławskim placu Grunwaldzkim. To do niego należał sobotni obowiązek cotygodniowych zakupów. Myślę, że on nie traktował nawet tego jako obowiązku. On zwyczajnie uwielbiał ten dzień, w którym wybrał dla nas najlepsze produkty, a później podczas niedzielnego popołudnia zachęcał mnie i mojego brata do tego, aby ich spróbować. Siadaliśmy wtedy wszyscy na sofie, puszczaliśmy filmy przyrodnicze z komentarzem Krystyny Czubówny, a Tata brał ogromną michę pełną jabłek i obierał je dla nas. Ach, te wspomnienia!

 

A my po takiej owocowej uczcie trzymaliśmy się przez resztę dnia za brzuchy ;)

 

Lipiec to idealny czas na to, abyście spróbowali poszukać na targach i w polskich sadach pierwszych wczesnych jabłek. One są naprawdę niebywałym rarytasem. Spróbujcie je znaleźć i dajcie znać czy Wam się udało :-)

 

A może uda Wam się ustrzelić jabłka polskiej odmiany o nazwie: Ananas Berżenicki? Ostały się one jeszcze w nielicznych starych polskich sadach. Kto wie, może w starych ogrodach Waszych krewnych rosną sobie nieśmiało a Wasza rodzina nic a nic nie wie, że są w posiadaniu takich cudeniek! :-)

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki:

 

  • 4 papierówki bądź inne wczesne jabłka
  • szklanka płatków owsianych
  • szklanka jagód
  • świeży tymianek
  • łyżka zmielonych orzechów
  • 2 łyżki miodu

 

Sposób wykonania:

 

Myjemy papierówki. Obcinamy na 2/3 wysokości górę jabłka z ogonkiem. Wykrawamy gniazdo nasienne. W jego miejsce nakładamy wymieszane uprzednio płatki owsiane z miodem, orzechami, jagodami i świeżym tymiankiem. Nakładamy z powrotem kapelusz z ogonkiem i tak pieczemy jabłka przez 25-30 minut [w zależnosci od ich wielkości] w 180-200 stopniach. Jabłka wspaniale komponują się również z lodami śmietankowymi.

 

Smacznego! :-)

 

 

 


Zupa wiśniowa z syropem z kwiatów czarnego bzu

Do dzisiaj pamiętam piękne, dorodne i co roku wyjątkowe obficie rodzące drzewko wiśniowe, które zajmowało jeden z rogów babcinego ogrodu. Jako mała dziewczynka, w białych podkolanówkach i w czerwonym fartuszku ledwo dosięgałam najniższej gałązki, aby najpierw na wiosnę zerwać za dziadkowym pozwoleniem gałązkę pięknych białych kwiatów, a kilka miesięcy później próbować dosięgnąć pierwszych, dojrzałych wiśni.

 

Wiśni wyjątkowych. Niezapomnianych. Lekko słodkich i kwaśnych zarazem. Babcinych. Zawsze pięknie przycinanych dziadkowymi nożycami. Czerwono-bordowych. Wykręcających moje poliki od swojej kwaskowatości. Barwiących mój już i tak czerwony fartuszek w intensywne fioletowo-czerwone plamy. Wiśni soczystych jak żadne inne, których soki ściekały mi po brodzie podczas łapczywego ich jedzenia i chowania co lepszych kąsków do małych fartuszkowych kieszonek.

 

Wiśni, z których babcia robiła pyszny placek, kompot i konfitury.

I niezapomnianą zupę owocową.

Podzielę się dzisiaj z Wami przepisem na nią.

Poznajcie smak mojego dzieciństwa :-)

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki:

 

  • 40 dag wiśni
  • 4 łyżki cukru
  • 125 ml śmietanki 30%
  • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
  • skórka z cytryny
  • 700 ml wody
  • 2 łyżki syropu z kwiatów czarnego bzu [opcjonalnie]

 

Sposób przygotowania:

 

Myjemy wiśnie i drylujemy je. Następnie zalewamy je wodą. Dodajemy cukier i kawałek skórki cytrynowej, i gotujemy ok. 30 minut. Blendujemy zawartość garnka. Mąkę dokładnie rozpuszczamy w małej ilości wody, dodajemy do szklanki śmietanki i tak uzyskaną miksturę wlewamy do zblendowanych wiśni cały czas mieszając. Na koniec możemy jeszcze dosłodzić zupę wg potrzeby np. syropem z kwiatów czarnego bzu.

 

 

Smacznego! :-)

 

 

 

 


Czipsy z buraka i jarmużu

Za punkt honoru postawiłam sobie wykombinować alternatywę dla mnie i całej mojej męskiej części familii, aby siadając przed ekranem telewizora i zapuszczając jakąś uniwersalną komedią móc prawą rękę zanurzać w miseczce z czipsami namaczając je później w jakimś smacznym jogurtowym sosie, o ile limit dziennych kalorii pozwoli ;-)

 

Zrobiłam sobie w głowie taką wizualizację i za wszelką cenę chciałam dopiąć swego. Jednak czipsy z klasycznego ziemniaka wydały mi się być zbyt banalnym rozwiązaniem. Wiecie, są takie dni, że chciałybyście zabłysnąć przed samą sobą i zaskoczyć same siebie swoim odkrywczym pomysłem na jakąś kulinarną fanaberię ;-)

 

I ja uruchomiłam pewnego dnia swoje pokłady zwojów mózgowych i doszłam do wniosku, że zrobię mały eksperyment, kulinarną symulacją zwany. Nie sądziłam, że uda się on już za pierwszym razem! Do głowy wpadł mi burak, a pod ręką wsunął się jarmuż, który ostał mi się jeszcze w kuchni z poprzedniego dnia kiedy to użyłam go do przygotowanie energetycznego koktajlu.

 

O ile buraki zawsze były ogólnodostępnym i znanym mi warzywem, o tyle jarmuż jest mi znany dopiero od roku. Na początku na straganach podchodziłam do niego jak pies do jeża [dosłownie], ale przełamałam się w końcu i stwierdziłam, że jest fajnym kapuściastym tworem, który dopiero od niedawna jest doceniany przez Polaków, od kiedy zrobił się bardziej dla nas dostępny :)

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki do przygotowania czipsów z jarmużu:

 

  • pęczek jarmużu
  • 2 łyżki oleju rzepakowego
  • szczypta soli i pieprzu

 

Sposób przygotowania:

 

Myjemy jarmuż i osuszamy go. Pozbywamy się grubych łodyg [dokładnie wykrawamy je nożem, tak by zostały tylko miękkie części liści] a część liściastą rwiemy na kawałki o średnicy ok. 3 cm. Liście wkładamy do miski i dokładnie nacieramy olejem rzepakowym, i opruszamy solą i pieprzem. Umieszczamy je na papierze do pieczenia. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180-200 stopni przez 4 do 5 minut.

 

Składniki do przygotowania czipsów z buraka:

 

  • 2 buraki
  • 3 łyżki oleju rzepakowego
  • sól i pieprz
  • odrobina czosnku [może być suszony]
  • bazylia

 

Sposób przygotowania:

 

Buraki myjemy i kroimy na cienkie plasterki. Ja do krojenia użyłam krajalnicy nastawionej na 1 mm plastry. Możecie jednak użyć także mandoliny lub klasycznego, dużego noża kucharza. Dokładnie zraszamy pocięte buraki olejem rzepakowym, opruszamy solą, pieprzem, czosnkiem i bazylią. Umieszczamy je na papierze do pieczenia i pieczemy w 180 stopniach przez 15-20 minut, aż do chrupkości. Buraki powinny zmienić kolor z nasyconego buraczanego na buraczano-brązowy, lekko przygaszony. Należy jednak pilnować, aby nie wchodził on w klasyczny brąz, bo to świadczyłoby już o ich nadmiernym przypieczeniu.

 

Po 10 minutach warto obrócić buraczane talarki na drugą stronę, jesli nie udało Wam się ich zbyt cienko pokroić. Moje 1 mm nie wymagały obracania. Im talarki grubsze, tym mogą on potrzebować odrobinę więcej czasu na to, aby zmienić się w czipsy :-)

 

Smacznego!

 

 

 

 

 


Naturalne lody malinowe z galaretką i świeżą miętą

Obawiam się, że w obecnym sezonie wiosenno-letnim przekroczyliśmy z moim Synem wszelkie dopuszczalne normy pochłanianych przez nas lodowych kalorii. Zwiedziliśmy wszystkie możliwe krakowskie lodziarnie, w których serwowane są nieszablonowe smaki. Począwszy od lodów chrzanowych, skończywszy na perskiej róży i lukrecji. Niczego chyba nie przegapiliśmy.

 

I pomimo faktu, że lody serwowane w tych miejscach były pyszne, naturalne i pozbawione konserwantów, to niestety były bombami kalorycznymi. Nikt przecież nie będzie dopasowywał ilości cukru w gałce do moich wysublimowanych potrzeb, prawda? ;-)

 

Już w połowie lata doszłam do jakże odkrywczego ;-) wniosku, że sama zajmę się produkcją domowych lodów na nasze potrzeby. Po pierwsze uznałam to za wspaniałą okazję do tego, aby przemycić do diety mojego Syna naturalny jogurt i porcję świeżych sezonowych owoców. Po drugie byłam w stanie ograniczyć do minimum cukier, który przypada na jedną porcję. A po trzecie zaoszczędziłam zapewne całkiem niemałą kwotę, bo zamiast folgować sobie na mieście, to my niczym lordzi zajadaliśmy się lodami na naszym tarasie! No mówię Wam, uczta niebywała! ;-)

 

Co prawda nie znam Waszych smakowych preferencji, ale mogę Wam zasugerować, abyście małymi krokami sami dochodzili do tego jaka ilość "dosładzacza" jest Wam niezbędna do tego, aby domowy lód smakował Wam i Waszym maluchom. Mój Syn lubi kwaśne smaki, dlatego ja albo w ogóle cukru nie dodaję do lodowej masy, albo dodaję go bardzo niewiele. Zazwyczaj zastępuję jednak cukier ksylitolem, czyli cukrem brzozowym.

 

Tę lodową wariację z galaretką wymyśliłam na potrzeby mojego małego łasucha, bo on uwielbia galaretkę. I o mało nie brakowało, aby zjadł ją całą zanim wmieszałam ją do jogurtowej masy ;-)

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki:

  • 2 garście malin
  • 300 g jogurtu naturalnego
  • galaretka malinowa [ja zrobiłam galaretkę z agaru i domowego soku malinowego, ale równie dobrze możecie posłużyć się gotowym proszkiem]
  • opcjonalnie porwana świeża mięta
  • 1 czubata łyżka ksylitolu

Sposób wykonania:

Myjemy maliny. Blendujemy je razem z jogurtem naturalnym. Dodajemy do masy lekko "poskubaną" galaretkę malinową i porwane listki mięty, i przekładamy do foremek. Wyciągamy z zamrażalnika po 4-6 godzinach, aż lody dobrze się zamrożą.

Smacznego!

 

 

 


Dyniowe muffiny

 

Sezon dyniowy w pełni. I to chyba jeden z moich ulubionych warzywnych wypustów w lecie, bo nie tylko szaleję z dynią kulinarnie, ale też znajdziecie małe i ogromniaste dynie w całym naszym mieszkaniu! Serio, uwielbiam ten pomarańczowo-żółty akcent, na którego widok od razu mam rogala na twarzy. Dynia na parapecie, dynia w kuchni, dynia na tarasie.

 

W lodówce puree dyniowe. Z zamrażarce też kilka zamrożonych porcji. Dynia pełną parą! :-)

 

Ten sposób na muffiny wpadł mi do głowy dwa tygodnie temu. Dostałam od moich Teściów kilka dorodnych dyń, na które nie miałam pomysłu. Zupa dyniowa jest klasykiem, tymczasem mi po głowie chodziło coś na słodko. Zresztą, nie będę ukrywać - od dziewięciu miesięcy nieprzerwanie po głowie chodzą mi głównie słodkie pomysły ;-)

 

Miałam ochotę zrezygnować na jakiś czas z klasycznej mąki pszennej i zdecydowałam, że nareszcie poszaleję z mąką jaglaną, która tak nieśmiało zalegała mi w szafce. I to był strzał w dziesiątkę! Pokombinowałam trochę ze składnikami, tak aby muffiny były mega sprężyste, wilgotne i rozpływające się w ustach. Miałam zamysł taki, aby pójść konsystencją w stronę muffinów marchewkowych, które kiedyś piekłam z namaszczeniem. I udało się!

 

Jeśli szukacie pomysłu na coś słodkiego, i w miarę zdrowego, rozpływającego się z ustach, bez mąki pszennej a z całą masą aromatycznych składników, to ten przepis jest dla Was! Może Wam się on wydawać odrobinę skomplikowany ze względu na to, że należy najpierw upiec dynię, ale ja tak samo pomyślałam na początku! Jednak nic bardziej mylnego!

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Tymczasem upieczenie dyni to była bułka z masłem i pracy przy tym prawie w ogóle! Zanim zabrałam się za muffiny:

 

 

  • nastawiłam piekarnik na 180 stopni.
  • rozkroiłam średnią dynię na pół.
  • nalałam do brytfanny 1 cm wody
  • brzuchem do góry położyłam dynię na tej blasze
  • i piekłam ją tak 30-40 minut

 

Następnie wyjęłam ją z piekarnika. Wyciągnęłam pestki [z dyni hokkaido, która teraz jest ogólnie dostępna, wyciągnięcie pestek to sekunda roboty!], ściągnęłam skórkę [druga sekunda roboty!] i zmiksowałam masę blenderem na gładkie puree [trzecia sekunda roboty! ;-)].

 

I jak już takie puree macie gotowe to zabierzcie się do zbierania składników na muffiny.

 

Składniki na ok.12-16 muffinek:

 

 

  • 380 g puree z pieczonej dyni
  • 1 szklanka mąki jaglanej
  • 2 łyżki oleju z pestek winogron
  • 3-4 łyżki miodu
  • 2 jajka
  • 3/4 szklanki mielonych migdałów
  • 50 g orzechów włoskich
  • 40 g żurawiny
  • szczypta soli
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • łyżeczka cynamonu
  • ½ łyżeczki gałki muszkatołowej
  • duża szczypta imbiru

 

 

Sposób przygotowania:

 

Blendujemy puree dyniowe, dodajemy olej, przyprawy i miód. Dokładnie mieszamy. W osobnym naczyniu miksujemy jajka i dodajemy je do puree i łączymy. W kolejnym naczyniu mieszamy mąkę, mielone migdały, sodę, sól i posiekane orzechy z żurawiną. Następnie dokładnie łączymy w jednym naczyniu te dwie masy.

Wykładamy formę papierowymi papilotkami i pieczemy ok. 25 minut w 170-180 stopniach.

 

I gotowe! Smacznego! :-)

 

 

 

 

 


Chleb z kapustą kiszoną

Ten chleb pieczemy z przerwami już ponad 4 lata. Ale pałeczkę pionierstwa i pierwszeństwa ma w tej materii zdecydowanie mój M. To on złapał bakcyla na pieczenie chlebów w domu. Po jakimś czasie przeszła mu ta zajawka, aby przenieść się na mnie. Teraz ja eksperymentuję. I teraz to ja się wkurzam, gdy coś pójdzie nie po mojej myśli.

 

Bo pieczenie chleba ma w sobie coś z magii. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale to jest takie chlebowe czary mary, szczególnie gdy próbuję nowych przepisów i zaczynam kombinowanie z proporcjami, dodatkami. Ale uwielbiam to. A gdy do gry wchodzi zakwas chlebowy, to on jest takim już zupełnie magicznym eliksirem, który jest tym największym i najciekawszym „abrakadabra" w całym tym zamieszaniu.

 

Ponieważ wiem, że przygotowanie zakwasu jest czasochłonne i niekoniecznie za pierwszym razem musi wyjść nam bochenek chleba taki jak z najbardziej podrasowanej reklamy, to pomyślałam że zaskoczę Was przepisem klasyczno-drożdżowym, który musi się udać i który pokaże Wam, że kiszona kapusta w chlebie to jest majstersztyk!

 

Taki chleb jest wilgotny zdecydowanie dłużej niż klasyczny wypiek. U nas [o ile go nie zjemy wcześniej] spokojnie nie traci świeżości przez co najmniej 7 dni. A to naprawdę dobry wynik! A biorąc pod uwagę, że smakuje ponadprzeciętnie i możecie wedle uznania dodawać do niego odrobinę kminku [jeśli lubicie], albo i nawet lubczyku. Albo cokolwiek innego, co  wpadnie Wam w ręce a i smakiem Wam podpasuje!

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki:

 

  • 2,5 szklanki mąki pszennej [650]
  • 0,5 szklanki mąki razowej
  • 1 szklanka kiszonej kapusty
  • 4 łyżki oleju rzepakowego
  • 1-2 łyżki miodu
  • 1 szklanka letniej wody
  • 2,5 łyżeczki suchych drożdży
  • pół łyżeczki soli
  • opcjonalnie: odrobina kminku, lubczyku bądź pietruszki. Te dodatki można pominąć.

 

 

Sposób wykonania:

 

Wlejcie do dużego garnka wodę. Dodajcie do niej drożdże i jedną łyżkę miodu. Odczekajcie 5 minut aż płyn się spieni i dodajcie pozostałą ilość miodu. Wlejcie porcję oleju i przypraw, i wymieszajcie. Dodajcie mąkę pszenną i razową i łączcie składniki aż do uzyskania gładkiej masy. Może to zająć ok 10-15 minut. Za mnie mieszała masę maszynka do wypieku chleba. Przełóżcie ciasto na stolnicę i lekko podsypujcie mąką cały czas ugniatając przez kilka minut, aby masa była jeszcze gładsza. Przełóżcie ciasto do misy uprzednio wysmarowanej olejem i pozostawcie pod przykryciem do wyrośnięcia, co może zająć 1-1,5 godziny.

 

W między czasie bardzo dobrze odsączcie kiszoną kapustę z nadmiaru wody. Ale to baaardzo dobrze! Odniesiecie wrażenie, że ten proces nie będzie miał końca, ale to bardzo ważny punkt tego chlebowego procederu ;-) Bo inaczej wyjdzie zakalec, a tego nie lubimy! ;-) Nie zrażajcie się tym, że to trwa i trwa. Po odciśnięciu wody pokrójcie kapustę bardzo drobno.

 

Jak już ciasto podwoi swoją objętość podzielcie je na dwie porcje. Z każdej porcji uformujcie prostokąt i wmieszajcie kiszoną kapustę. Właściwie wgniećcie ją zgrabnie w każdy z dwóch prostokątów. Posmarujcie formę np.masłem i pieczcie chleb w 180 stopniach ok.35-40 minut aż się zarumieni. Ja jeden piekłam w formie silikonowej a drugi w kamionce. Sprawdziły się :-)

 

Smacznego!

 

 

 

 


Zdrowe, chrupiące chipsy jabłkowe i gruszkowe

Od ponad dwóch lat przechodzę na dobrą stronę mocy, czyli z gotowców zmierzam w kierunku własnoręcznego przygotowania kuchennych przysmaków.

 

Na początku wydawało mi się, że będzie to szalenie czasochłonne i nie poradzę sobie z moimi średniozaawansowanymi umiejętnościami kuchennymi. Okazało się jednak, że krok po kroku zaczęłam dochodzić do wprawy i to co kiedyś było dla mnie nieprzyjemne i totalnie nużące, teraz nabiera innego wymiaru i zaczyna mnie kolokwialnie rzecz ujmując "kręcić".

 

W podróży, które często uskuteczniamy z całą rodziną, chipsy jabłkowe były jednym z naszych ulubieńców. To taki szybki snack, który pozwalał nam dotrwać do obiadu mając przed sobą jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do domu. Całkiem niedawno wpadłam na pomysł, że nadszedł czas przestać posiłkować się sklepowymi gotowcami i pora ruszyć z tym czipsowym koksem!

 

I okazało się, że jest to jedna z najbardziej banalnych przekąsek, jakie przyszło mi robić w domu! Musicie ich spróbować!

 

Przepis znajdziecie także tutaj.

 

Składniki:

  • 4 jabłka
  • 4 gruszki
  • sok z jednej cytryny
  • opcjonalnie odrobina ziarenek wanilii bądź cynamonu

 

    Sposób przygotowania:

     

    Przekrawamy jabłko i gruszkę na pół, wykrawamy gniazdo nasienne. Następnie kroimy jabłko i gruszkę za pomocą bardzo ostrego noża, mandoliny bądź krajalnicy na cieniutkie plasterki, 2-3 mm. Przekładamy je do naczynia z zimną wodą i dodajemy sok z jednej cytryny. Mieszamy dokładnie plasterki w naczyniu i wyciągamy je na papierowy ręcznik w celu osuszenia. Na blasze układamy papier do pieczenia a na nim plasterki jabłka i gruszki, jeden obok drugiego. Jeśli mamy ochotę, delikatnie posypujemy plastry cynamonem lub wcieramy w nie ziarenka wanilii. Ja zdecydowałam się na klasyczne chipsy bez dodatków, gdyż takie lubimy najbardziej.

     

    W temperaturze ok 110 stopni osuszamy plastry w piekarniku przez ok 2-4 godziny, na termoobiegu. Czas uzależniony jest od tego jak winne są Wasze owoce. Mi zajęło to 3 godziny. Gruszki osuszają się odrobinę wolniej, dlatego warto rozłożyć je na osobnej blasze. W połowie osuszania możecie przewrócić plastry na drugą stronę. Mają one być zupełnie suche i lekko wywinięte po bokach. Gdy wyciągniecie je z piekarnika, ostudźcie je.

     

    Smacznego!

     

     

     

     


    Galaretka jeżynowa bez żelatyny

    Moje dzieciństwo płynęło pod znakiem galaretek, kisieli i budyniów. O, i kogli mogli również! I daremne były próby mojej mamy, aby uzmysłowić mi i mojemu bratu fakt, że to nie są do końca najlepsze wybory jedzeniowe, a jedynie dodatki, które nie powinny detronizować klasycznego polskiego schaboszczaka, mizerii i ziemniorów ;-)

     

    No ale nie jest łatwo przekonać do tego dzieciaki. Zresztą z dzieciakami to chyba ze wszystkim bywa pod górkę, co ma także swoje plusy. Bo kształtuje charakter i niezłomność... rodzica ;-)

     

    Mój Syn również należy do tych egzemplarzy, które to nie dają o sobie zapomnieć w żadnej sekundzie. Absorbuje całym sobą i podaje w wątpliwość co tylko pojawia się na jego talerzu. A jak już uda mi się przekonać chłopaczysko do tego, aby zjadł co mu podaję pod nos, to staram się również go nagrodzić.

     

    I to właśnie między innymi taka jeżynowa galaretka jest jedną z tych zdrowszych nagród. Przygotowuję ją bez żelatyny. Zamiast niej używam agaru. Agar jest dość wdzięczną substancją pozyskiwaną z krasnorostów, które rosną głównie u wybrzeży Japonii. Dostaniecie go głównie w sklepach ze zdrową żywnością.

     

    Tę galaretkę jeżynową wymyśliłam na poczekaniu, gdy mój Synal odmówił zjedzenia jeżyn w czystej postaci. On miewa swoje nastroje, a ja muszę go w tym wszystkim wyprzedzać ;-) Toteż zmajstrowałam na poczekaniu takie oto galaretkowe cudo. Częstujcie się!

     

    Przepis znajdziecie także tutaj.

     

    Składniki:

     

    • 2 szklanki jeżyn
    • 1 litr wody
    • 4 łyżeczki agaru
    • 50 ml soku z malin
    • 2 łyżki miodu lub 6 łyżeczek stewii lub cukru
    • 4 łyżki soku cytryny

     

    Sposób przygotowania:

     

    W 0,5 litrze wody rozpuszczamy agar, stewię, sok malinowy i sok z cytryny. Drugie 0,5 litra wody zagotowujemy i wlewamy do niej rozpuszczoną wodę z resztą składników. Gotujemy 1-2 minuty i wlewamy całość do salaretek. I odstawiamy do stężenia, niekoniecznie w lodówce, gdyż agar tężeje w temperaturach powyżej 20 stopni.

    Smacznego!